Opowieść sprzed trzech wieków

Zdarzyło sie to roku 1658 25 stycznia w dzień czwartkowy. Wyrostek żołnierza spod chorągwie usarskiej hetmana wielkiego koronnego na zimowej konsystencyjej (postój wojska, kwatera) w Starym Sadczu na ten czas zostający, szlachetnego Marcina Reklowskiego rodu szlachetnego siedm mil od Lwowa, Kazimierz Wielki nazwany, w gospodzie pana swojego w tymże mieście (Starym Sadczu) u Jana Świklińskiego, mieszczanina. Wyszedłszy z rozkazu pańskiego do koni, nagle od wichru porwany nad stajnie naprzód i budynki, a potym na powietrze wyniesiony,  po górach, lasach, parowach przez całą noc uwłoczony, ubity, uszamotany, nad świtaniem, gdy już człowieka rozeznać mógł, do starego zamczyska Ryter nazwanego, kędy przedtym forteca mocna była, zaniesiony, i na kamieniu porzucony i rozbity, na krotki odpoczynek. Gdy sie temu co go całą noc tak niemiłosiernie utłukł przypatruje, obaczył poczware w postaci ludzkiey, czarną, sprośną, z niemiecka ubraną, twarz czarna, ognista, usmolona, oczy z siebie iskry ogniste wypuszczajace mająca, która go znowu porwawszy, po skałach tam będących uwłoczyła, utloczyla, kolanami utłukła. Ośmieliwszy sie, zawołał:

-  Dla Boga, com ci winien, nic złego cim nie zrządził. O co mię tak srogo i okrutnie mordujesz?

Porzuciwszy go znowu, odpowiedziała mu owa poczwara.

- Nie dla ciebie ja tu zesłany jestem, ale na pana twego, któregom miał porwać. Ale żeś sie ty przed stajnią natrafił, gdziem czuwał na pana twojego, cierpże za niego. Oraz przestrzeż pana swego, aby oyca przeprosił, bo inaczej nie ujdzie tego, co ty cierpisz y jeszcze cierpieć bedziesz, y owszem jeszcze coś gorszego iego czeka y pewnie tego nie ujdzie.

I potym znowu od oney poczwary y wichru porwany, przez cały dzień po górach, lasach, parowach uszamotany, ukołatany, aż do Kokoszki, wieś sie tak zowie blisko Piwniczny, zaniesiony był. Wspmniał sobie na Pana Boga, y iuż od wielkich urazów y zimna ledwo co tchnąć mogąc, sercem więcey niż ustami zawoła:

- Panie Jezusie miłosierny, zmiłuy sie nademną. Matko Boża, ratuy mie.

W tym on wicher wyniosł go na powietrze y go tam długo trzymał, aż wspomniał sobie, ze w Starym Sadczu ciało Błogosławioney Kunegundy odpoczywa, której żywot w gospodzie pana iego, gdy sie towarzystwo zeszło do chorągwiej, częstokroć czytano. Przysłuchiwał sie, uważając sobie jak wiele cudów y za żywota y po śmierci  na iey święta przyczynęło. Dopiero ośmieliwszy się jako mógl, zawołał:

- Błogosławiona Kunegundo, patronko tego miasta, módl sie za mną. 


Dopiero ona poczwara z powietrza go spuściła y przed chałupą Błażeja Pająka, w tey wsi Kokoszce, na zmarzłej ziemi y gnoyu widomo go opuściła i tak skołatanego odeszła.

Około zachodu słońca gospodyni z owey chałupy wyszedłszy, obaczy człeka ledwie co żywego, zmarzłego, zbitego, mało co postaci ludzkiey na nim. Widząc, prawie ledwie nie umierającego, zlitowala sie nad nim. Gdy sie słowa z niego dopytać nie mogła, zwoławszy czeladzi, wziąć go do ciepła kazała y wedle możności opatrzyła y wspomogła.

Tymczasem dobrze w noc gospodarz od owiec z kosiaru przyszedszy, wypytał go, kto by był i co by mu sie przydało. Przyszedł też już cokolwiek był do siebie on mizerak. Rozgrzawszy sie prosił gospodarza, aby poszedł po kapłana do miasta, żeby się Panu Bogu przez spowiedź świętą usprawiedliwić mógł. Któremu gospodarz odpowiedział, że to nie mogło bydź, bo już blisko pólnocy. Do miasteczka w noc ciemną przez wodę, drogę złą, po śniegach, parowach, przez las niepodobna dziś sprowadzić kapłana. Dopieo sie gospodarzowi opowiedział, że był spod Lwowa rodzaju szlacheckiego, swawolnie od rodziców uciekł i do żołnierzów przystawszy, swawolnie sie ludziom uprzykrzał i od pana swojego częstokroć wielkie plagi (bicie, razy) ponosił. Wypowiedział przytym, co się z nim przez noc przeszłą i cały dzień działo, prosząc, aby poń (po niego) powoz posłał, bo sam żadną miarą zayść nie mógł.

Przywieziony tedy do miasta w niedziele zaraz spowiedź świętą uczyniwszy, przy obecności Przenajświętszego Sakramentu przed kapłanem przy panu swoim y wielu ludzi obecnych to wszystko pod przysięgą zeznał, głosząc Błogosławioney Kunegundy zasługi. A potym z owych razów i utłuczenia ciężkiego wyzdrowiawszy, podziękował Panu Bogu y Błogosławioney iego Oblubienicy.

Wyszperała w starych zapisach i nieco pisownię oraz składnię uprościła
Maria Lebdowiczowa

Popularne posty z tego bloga

Jak powstała "Szkoła nad obłokami"

„O słoneczko wyszło” Wspomnienie Michała Nakielskiego

W lecie ta liczba redukuje się do połowy, a reszta pasie bydło, gęsi i nierogaciznę